Popołudniową godziną matka-gestapo
zaznajamia rodowego pediatrę z listą ostatnio zdiagnozowanych terroryścinych
przypadłości.
- Niemożliwe! Żartuje pani!
Naprawdę? Ale... on nie ma objawów - wertując kartę - a my się znamy
od urodzenia, prawda?
- Yhm - przytaknął
"uprzejmie" Terrorysta walcząc z bluzą.
- W sumie... wierzę. Ale przyznam
się pani, że mnie najbardziej to fascynuje jego osobowość - przechodząc w
szept. - On jest taki... dorosło-młodzieżowy. Fascynujące.
- Jasne, jasne - zaznaczył swoją
obecność i "gumowe ucho" wydłubujący okulary z bluzy Terrorysta.
A przy kolacji...
- Ma to jakieś witaminy? -
przyglądając się ogórkowi konserwowemu.
- Podejrzewam, że niewiele.
Bezgłośne mlaśnięcie znaczyło, że
coś nie gra.
- Ma to jakieś witaminy? -
absolutny klon foniczny wcześniej zadanego pytania.
- A czy ja powiedziałam już, że
raczej niewiele?
- A czy ja pytałem o ilość?
Śmiem światu wytykać nieumiejętność
czytania ze zrozumieniem, kiedy sama mam nie da się ukryć problemy z takimż
słuchaniem. To się chyba przeniesienie nazywa. W każdym razie klasyka gatunku.