"Wierność jest
pierwszą z cnót; to ona nadaje naszemu życiu jednolitość – w przeciwnym wypadku
rozprysnęłoby się na tysiące chwilowych wrażeń jak na tysiąc szklanych
odłamków." Milan Kundera, Nieznośna lekkość bytu
Niniejszym weszliśmy w świat wynaturzonych nastoletnich
zabaw, w których, jak pamiętam, również swojego rzecz jasna czasu brałam
udział. Trzeba będzie przeżyć. Moi rodzice przeżyli. Tylko chłopcem nigdy nie
byłam, a jakoś mi się zawsze kołatało, że chłopcy wynaturzeni byli jakoś
bardziej....
- Zagramy w butelkę?
Zamurowało mnie. W tonie pytania nie dopatrzyłam się niczego nieetycznego, za
to treść zamajtała mi niesławnym ostródzkim słoneczkiem i spowodowany tym
dysonans potężnie zatrząsł moim spokojnym i ułożonym światopoglądem w temacie
własnego syna.
- W co? - niemrawo usiłowałam uratować choć fundamenty walącej się ruiny.
- W butelkę. W szkole gramy.
"Jesusie Nazareński. O szatany, szatany. Lepiej podpalmy tę budę." -
jęknęłam w duchu cały czas kurczowo uczepiona tego nieszczęsnego słoneczka,
choć jak mi histeria już przeszła, przypomniałam sobie, że zasady obu różnią
się jednak znacznie.
- Ale... jak... w bu tel kę?
- No nic zboczonego, zadanie albo pytanie.
- Osobliwie mnie tym wyznaniem nie uspokoiłeś - burknęłam z przekąsem - a podaj
jakieś przykłady.
Na wspomnienie serwowanych psikusów zachichotał piskliwie.
- Zadanie to na przykład "Pocałuj ścianę".
Prawa brew zarysowała mi czoło. Sapnęłam przeciągle.
- A pytanie to - chrumknął z czknięciem z chichotu - "Skąd się bierze
kupa?".
Przewróciłam oczami.
- O, o,o, ja miałem pytanie "Jak uważam, której dziewczynie z klasy się
podobam?" i wskazałem Anię. Bała się, że ją wskażę i się spłoszyła.
- Ale czekaj, czekaj. Że Ania Ciebie? A Ty Ani nie?
- No wiesz! Przecież ja się zabujałem w Majce, tej z przedszkola.
- Pamiętam, tej od włosów w kolorze kory dębu. - Przypomniałam sobie - Tyle, że
ona Cię kantem puściła z Michałem. - Zauważyłam cierpko.
- Jakim Michałem? - zmrużył oczy szperając w pamięci.
- Maćkiem? Kacprem? Wybacz, ale nie zapamiętałam jak miał na imię.
- Nic takiego nie pamiętam. (Zalety niesklasyfikowanego typu pamięci lub ...
lekcja wybaczania.)
- I co? I Ty tak teraz już tylko Majkę?
- Wierność to podstawa. - Wzruszył ramionami targając do pokoju tornister.
Może powinien udzielać z tego korepetycji?
21
września
Serią "świat wie lepiej" można by było wypełnić
kolejną kategorię w życiu bloga, a śmiem twierdzić, że taką kategorię mogłaby
na względnym luzie pociągnąć i każda matka. Szczególnie matka dziecka
niezdrowego niewizualnie.
- Mamo, a wiesz, pani miała koleżankę taką, ... albo uczennicę..., albo kogoś,
i ta ona była celiakiem i wyrosła z tego.
Rosół mi się w dupie zagotował i w myślach z rozmachem pacnęłam się nasadą
dłoni w czoło, aż wstyd się przyznawać do bycia z wykształceniem nauczycielem.
- Otóż, co przyznaję z pewnym oporem, pani opowiedziała Ci bzdurę medyczną.
Wspomniana osoba miała najpewniej nadwrażliwość na gluten, z której w istocie
można wyrosnąć. Z celiakii nie da się wyrosnąć, to choroba o podłożu
genetycznym. Każdy element Twojego ciała ma celiakię niejako - westchnęłam -
nie wypłuczesz.
- Czy Ty mi teraz wykład robisz? Spokojnie. Ja wiem. Co mam powiedzieć pani?
Takie rzeczy trzeba jednak prostować.
- Niczego nie mów. Ja powiem - "na hamowanym wkurwie" dodałam mocno
niepublicznie w myślach nieestetycznie zgrzytając zębami.
Przypomniała mi się wykrzyczana w słuchawkę hrabiowska rewelacja "Ja mam
zdrowe dziecko!". Otóż dziecko owo jest chore, co więcej nieuleczalnie, a
nawet w niektórych aspektach przy pełnej ignorancji śmiertelnie. Pewnych elementów
ma za dużo, a pewnych za mało lub nie tam, gdzie z założenia być powinny.
JEDNAKŻE przy spełnieniu rygorystycznych wymagań żyć żyje (w przybliżeniu
pozabiologicznym) jak zdrowy przedstawiciel gatunku.
A, i z tego się NIE wyrasta....