28 września 2015

"Każdy potrzebuje czarownicy, tyle że nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę." T. Pratchett



Dla tych, którzy mają otwarte dłonie ku dawaniu, większą radością niż dar jest samo szukanie człowieka, który ich dar przyjmie. Bo czy możesz cokolwiek szachować na zawsze tylko dla siebie? Co jest posiadane, kiedyś musi być oddane. Zatem dawaj już teraz. Miej swój czas darowania, zamiast czasu spadkobierców twoich. - P. Coelho, Czarownica z Portobello

- A jeśli zginiesz, to kto się zajmie domem? Ciotka będzie się musiała tu przeprowadzić i mną opiekować - siorbnął rosołu.
- Obawiam się, że jednak przypadniesz w spadku ojcu - wymruczałam czarując nad kolejną nalewką.
Łypnął pięciozłotówkami.
- Noooo, moja panno, to nie możesz odwalić kity! Jak mierzą z broni do Ciebie, to samoobrona, pamiętaj, sa-mo-o-bro-na. Pokazać Ci, jak zboksować frajera?
Westchnęłam usiłując uparcie skoncentrować się i wyobrazić sobie bruneta, wieczorową porę i ...wolne w kalendarzu... Czarownice musiały być bezdzietne. Koniecznie.

22 września 2015

Milczenie – przyjaciel, który nigdy nie zdradza. Konfucjusz



"Wierność jest pierwszą z cnót; to ona nadaje naszemu życiu jednolitość – w przeciwnym wypadku rozprysnęłoby się na tysiące chwilowych wrażeń jak na tysiąc szklanych odłamków." Milan Kundera, Nieznośna lekkość bytu

Niniejszym weszliśmy w świat wynaturzonych nastoletnich zabaw, w których, jak pamiętam, również swojego rzecz jasna czasu brałam udział. Trzeba będzie przeżyć. Moi rodzice przeżyli. Tylko chłopcem nigdy nie byłam, a jakoś mi się zawsze kołatało, że chłopcy wynaturzeni byli jakoś bardziej....
- Zagramy w butelkę?
Zamurowało mnie. W tonie pytania nie dopatrzyłam się niczego nieetycznego, za to treść zamajtała mi niesławnym ostródzkim słoneczkiem i spowodowany tym dysonans potężnie zatrząsł moim spokojnym i ułożonym światopoglądem w temacie własnego syna.
- W co? - niemrawo usiłowałam uratować choć fundamenty walącej się ruiny.
- W butelkę. W szkole gramy.
"Jesusie Nazareński. O szatany, szatany. Lepiej podpalmy tę budę." - jęknęłam w duchu cały czas kurczowo uczepiona tego nieszczęsnego słoneczka, choć jak mi histeria już przeszła, przypomniałam sobie, że zasady obu różnią się jednak znacznie.
- Ale... jak... w bu tel kę?
- No nic zboczonego, zadanie albo pytanie.
- Osobliwie mnie tym wyznaniem nie uspokoiłeś
- burknęłam z przekąsem - a podaj jakieś przykłady.
Na wspomnienie serwowanych psikusów zachichotał piskliwie.
- Zadanie to na przykład "Pocałuj ścianę".
Prawa brew zarysowała mi czoło. Sapnęłam przeciągle.
- A pytanie to - chrumknął z czknięciem z chichotu - "Skąd się bierze kupa?".
Przewróciłam oczami.
- O, o,o, ja miałem pytanie "Jak uważam, której dziewczynie z klasy się podobam?" i wskazałem Anię. Bała się, że ją wskażę i się spłoszyła.
- Ale czekaj, czekaj. Że Ania Ciebie? A Ty Ani nie?
- No wiesz! Przecież ja się zabujałem w Majce, tej z przedszkola.
- Pamiętam, tej od włosów w kolorze kory dębu.
- Przypomniałam sobie - Tyle, że ona Cię kantem puściła z Michałem. - Zauważyłam cierpko.
- Jakim Michałem? - zmrużył oczy szperając w pamięci.
- Maćkiem? Kacprem? Wybacz, ale nie zapamiętałam jak miał na imię.
- Nic takiego nie pamiętam.
(Zalety niesklasyfikowanego typu pamięci lub ... lekcja wybaczania.)
- I co? I Ty tak teraz już tylko Majkę?
- Wierność to podstawa.
- Wzruszył ramionami targając do pokoju tornister.

Może powinien udzielać z tego korepetycji?

21 września
Serią "świat wie lepiej" można by było wypełnić kolejną kategorię w życiu bloga, a śmiem twierdzić, że taką kategorię mogłaby na względnym luzie pociągnąć i każda matka. Szczególnie matka dziecka niezdrowego niewizualnie.
- Mamo, a wiesz, pani miała koleżankę taką, ... albo uczennicę..., albo kogoś, i ta ona była celiakiem i wyrosła z tego.
Rosół mi się w dupie zagotował i w myślach z rozmachem pacnęłam się nasadą dłoni w czoło, aż wstyd się przyznawać do bycia z wykształceniem nauczycielem.
- Otóż, co przyznaję z pewnym oporem, pani opowiedziała Ci bzdurę medyczną. Wspomniana osoba miała najpewniej nadwrażliwość na gluten, z której w istocie można wyrosnąć. Z celiakii nie da się wyrosnąć, to choroba o podłożu genetycznym. Każdy element Twojego ciała ma celiakię niejako - westchnęłam - nie wypłuczesz.
- Czy Ty mi teraz wykład robisz? Spokojnie. Ja wiem. Co mam powiedzieć pani? Takie rzeczy trzeba jednak prostować.
- Niczego nie mów. Ja powiem
- "na hamowanym wkurwie" dodałam mocno niepublicznie w myślach nieestetycznie zgrzytając zębami.

Przypomniała mi się wykrzyczana w słuchawkę hrabiowska rewelacja "Ja mam zdrowe dziecko!". Otóż dziecko owo jest chore, co więcej nieuleczalnie, a nawet w niektórych aspektach przy pełnej ignorancji śmiertelnie. Pewnych elementów ma za dużo, a pewnych za mało lub nie tam, gdzie z założenia być powinny. JEDNAKŻE przy spełnieniu rygorystycznych wymagań żyć żyje (w przybliżeniu pozabiologicznym) jak zdrowy przedstawiciel gatunku.
A, i z tego się NIE wyrasta....

15 września 2015

Klasa trzecia

"Szkoły są po to – się pomyślało – żeby było łatwiej żyć. Do szkoły chodzi się po to, żeby się samemu za dużo nie nauczyć. Bo gdyby nie chodzić do szkół, to można by dużo więcej samemu się nauczyć, za dużo więcej, i wtedy już zupełnie nie można by żyć wśród ludzi i ich szkolnych problemów. Szkoły są dobre. Mądre nie są, ale dobre są." Edward Stachura, Się

 Ostatni rok psioczenia na jednego nauczyciela, wnikania w prace domowe na poziomie jeszcze zrozumiałym dla przeciętnego dorosłego bez aspiracji naukowych i zajadłego gumkowania błędów nabazgrolonych trójgraniastym ołówkiem. Powoli, powoluśku przestaje się przeciętnym rodzicom chcieć.
Szkoła absolutnie nie zwalnia, nie zmienia przyzwyczajeń, a zadane zadania nie przeszły metamorfoz. Równie niezmienne jest zupełnie odmienne od założonego ich rozumienie, względnie niedoczytanie lub olanie części, w związku z czym polecenia są wykonywane...:

- Aaaa, jessssuuuuuu! Kto to wymyśla? To polecenie jest durne!
"Bosze" - pomyślałam. I dla pewności to "Bosze" powtórzyłam w tychże myślach jeszcze kilkukrotnie: "Zaczęło się."
- Bez darcia paszczy. Czego nie kumasz?
- Kumam. Kumam! Tylko co mam wymyślić? Każą napisać, co chcę zmienić w swoim zachowaniu w szkole. Jak CO? NIC przecież! Jestem doskonale grzeczny, tylko mi ludzie z klasy przeszkadzają, bo pani krzyczy "Wszyscy cisza!", jak "wszyscy", jak ja nie?! Ale ona nie chce słuchać.

Polecenie akurat brzmiało odrobinę inaczej, zatem ostatecznie zrobił. To tak na marginesie.

Oblicz działania i wymyśl do nich zadanie tekstowe.
"Na posterunku policji jest 43 ludzi. Przeniesiono 20 osób. Ilu ludzi zostało na posterunku?"
- To na Twoją cześć, matka!

08 września 2015

Kurczak z makaronem



W zasadzie clou przepisu nie jest ani kurczak, ani makaron, a przyprawa do kurczaka, ale jedzenie nazywać się musi, więc się nazywa...

Tym razem rzecz w zasadzie prosta - kuraka na kawałki, opatulić w panierkę i na patelnię grillową, potem ugotowany makaron, wymieszać, podawać i jeść.

Ale jeśli się nie ma tejże mieszanki gotowej, a potrzebna, to można zmieszać trochę dobra i będzie. W zasadzie mieszanka ta robi u nas za panierkę do każdego smażonego mięsa i na oko jest, trza sobie samemu do smaku miąchać.

sól
czosnek ten taki paczkowany
papryka słodka
kurkuma
kolendra
cebula, też sucha
imbir

I tak, najwięcej u nas jest czosnku i cebuli, przyjmijmy 2 porcje, po jednej papryki i kurkumy, pół porcji rozgniecionych ziaren kolendry i 1/3 imbirowego proszku, soli dużo. Ja to na słoiki robię, w sensie opakowaniami całymi mieszam ("Dary natury").

Często kurczak jest zrobiony jednak inaczej, ale za Chiny Ludowe i Księżyc nie pamiętam jak, najczęściej eksperyment jakiś, w każdym razie drób wygląda zawsze rumiennie tylko ziarnisto bardziej lub mniej.

07 września 2015

Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu. - M. Twain


"To walka pomiędzy dwoma wilkami. - Jeden z nich jest zły: złość, żal, pretensje, poczucie winy, kłamstwa, zawiść, nieuczciwość, rozczulanie się nad sobą, wygórowane lub zbyt niskie poczucie własnej wartości... - Drugi jest dobry: radość, miłość, nadzieja, troska o innych, życzliwość, empatia, prawda". -"Który wilk wygrywa?". -"Ten, którego karmię"


Dziecięcych lęków poziom mistrzowski.
- Mamo!!! - zagrzmiało przeciągle.
- Dziecko, no, to jednak już etap na spanie jest - wyraziłam dezaprobatę.
- Ale ja się boję... - zaciągnął płaczliwie w północnej głębi mieszkania.
- A to zmienia postać rzeczy. Idę - wślizgnęłam się do ciemnego pudełka pokoju - Dawaj, oswajamy, co tam?
- Boję się, że... Obiecasz mi, że nie przyjdzie, jak zasnę, jakaś kobieta, albo jakiś koleś i nie wyślą mnie daleko do domu dziecka, i Ty będziesz dzwoniła, ale nie odbiorę, bo nastąpi pomyłka i będziesz mnie musiała szukać wiele lat?
- na wydechu.
- W życiu - walnęłam z mocą nadal pod wrażeniem wielowątkowości - W ogóle opcji nie ma. Pojęcia nie mam, co by się musiało stać, żeby taki poziom fantasy zaistniał. Jesteś przyszyty do mnie, jak nie wiem, noga jak choćby. Mam trzy nogi. nie da się uciąć. Nie da i już.
- I jak dwie ręce... I główki masz dwie.
- Obowiązkowo! Serca dwa...♫
- zamruczałam bajmowo.
- Boje się strasznie, że ktoś mnie będzie chciał zabrać... - miauknęła ciemność.
- Ewentualnemu usiłującemu wydłubałabym jajka przez oczodoły - sarknęłam w eter.
- Haahahahhihihi - zacharczało wyciszane przed snem dziecko.
- Musiałbym być martwa i to jakiś czas. Zresztą, syn, jak Ty na nazwisko masz?
- Jak Ty.
- Jak ja
- zgodziłam się - i jak dziadki Dżejki, i ciotki... wyobrażasz sobie tę hekatombę, która by Cię takiej ilości obrońców pozbawiła? Nasz jesteś, a członków stada się nie zostawia. Koniec kropka.
- Okej. to dobranoc.
- Dobrej, dobrej
- mruknęłam głaskając astronautę na poszewce kołdry.

03 września 2015

Szkoła to jest taki karmnik, gdzie każdy ptak musi dzióbać, czy mu się to podoba, czy nie.



E. Niziurski

Ostatnio rzeczywistość nieustannie miota mną przez kolejne etapy Tour de Pologne, a zatem i tym razem dzienna Wielka Pardubicka zaliczona. Patrzę sobie na niego bezmyślnie, i patrzę, coś mi wtyknął. Praca domowa. Bosze, kto wymyśla prace domowe? Sadyści. Zrobił sam. Czytam, poznaję co czytam, wiec czytam nawet iskrząc zrozumieniem tekstu. Dzieć niemrawo się w tyłek drapie pociągając nosem w oczekiwaniu na werdykt, bo zaaprobować mam, jak twierdzi. No ładne te wspomnienia, ładne...
- Synek, ładnieś opisał nasz wyjazd. Jak rozumiem fajnie było.
- Fantastycznie
- wzdychnął rozmarzenie.
- Się cieszę. Tylko się rąbnąłeś w jednym szczególe - napisałeś, że pojechałeś z tatą...
- Aaaa, bo to miała być nierealna opowieść...


Rozmasowałam skostniały kark... poziom kreatywności level master...

Ale, żeby nie było. Wpada do pokoju tornado, właśnie ogarnęłam po obiedzie przestrzeń mieszkalną, w telewizorze brzęczy coś niezmiernie głupawego, ciasto na chleb rośnie, a ja z nieskrywaną niechęcią śledzę pijany tor lotu brzuchatej owocówki (jedyne owady, których szczerze i niewyobrażalnie nie znoszę, do wyrzygu wręcz). Z założenia tornado lekcje odrabia.
- To jest potężnie głupie! Nie będę! Patrz, jak ja wyglądam! Pióro wymyślili! W życiu! Albo będę pisał ołówkiem, albo długopisem, bo w tym stanie to wstyd wyjść z domu!
Spojrzałam na zupełnie standardowo uatramentowione opuszki.
- To się myję (rany boskie, jakie mówienie jest energożerne...) - wyartykułowałam niemrawo.
- Ale... ja to myłem! Nie zmywa się! Wymyśl coś. Proszę.
Sapnęłam niechętna planowanej podróży. Przeanalizowałam odległości i zaryzykowałam wyrwanie ręki z barku, wydłubałam z daleko leżącego piórnika... i ze stoickim spokojem wywabiłam granatowe plamy kątem oka zauważając uprzejme zaciekawienie.
Pióro oswojone. Dziękuję ci zmazywaczu atramentu.

Witaj szkoło...