25 lipca 2015

A tymczasem na wiesi Stefan



A tymczasem na wiesi:
- Młody, malin Ci kupić?
- Proszę Cię, z krzaka se zerwę.


- I patrzaj - odpowiedni samiec i zostajesz orędowniczką broholmero-rottweilero-charcio-ogaro-owczarko-labradora...
- Jakiego Ty masz faceta? - burknął podejrzliwie.
- O Stefanie mówiłam.
- Stefan, Stefan. Diego, pamiętaj, też jest fajny.
- rzekło dziecko absolutnie niezainteresowane rzekomo istnieniem lokalnych futrzo-pierzaków ("Ja rosołu z naszych kur jeść nie będę. - Nie będziesz, w tym domu zwierząt osobiście karmionych się osobliwie nie jada")

- Żartujesz? Co w tej zupie jest?
- Warzywa, takie wiesz z pola - marchew, ziemniak, szczypior, fasolka, burak
- oesu....
- I pulpety.
- Z czego?
- Ze świnki.
- Dobra. Pertraktujemy. Zjem pół warzyw i jednego pulpeta. Albo nic.
- Założysz się?
- mruknęłam uprzejmie.
- Oesu... a gdzie ta zupa jest?
Spojrzałam na stół. Stół wielkości wyjątkowo małej. Zlokalizowanie miseczki z zupą nieszczególnie było trudne.
- W pupie na półce - okrasiłam odpowiedź uroczym uśmiechem jędzy.
- Bosze, jak ja mam te pół warzyw wyłowić?! One w zupie są! Skąd mam wiedzieć, że to pół?
- Nie ja wymyśliłam warunki...
- Umrę.


Wakacje pełną gębą.

Stefana ściągnęłam z szosy wczoraj.
- O, to ten pies co się już drugi dzień tu kręci. Ktoś go wyrzucił pewnie - zatrajkotały autochtonki sunąc przez wieś.
Kurwica mną zatrzęsła.
- Rodzice, psa mogę przyprowadzić? Sam jest, duży. Przyprowadzę, co?
Pojszłam byłam, zawołałam, przytuliłam zapiszczaną mordę do kolana i zaprowadziłam na podwórko z dwoma wilczurami, stadem kur i kotów, i rodziną, która 6 godzin siedziała oswajając dominującego wilczego basiora z nowo nabytym angielskim lordem. Fakt, że Stefan jest ciut w kłębie większy od lokalnego Alfy - nie pomagał.
Zasłużyłam na osobistą gwardię przyboczną w postaci lekkiej szarży ułańskiej (jakże odmiennej od husarii owczarka) i majestatycznej sylwetki samca, który szczeka takim basem, że samo to by mnie rozkochało.

21 lipca 2015

Grunwald po prostu



Bitwa pod Grunwaldem (w literaturze niemieckiej pierwsza bitwa pod Tannenbergiem) – jedna z największych bitew w historii średniowiecznej Europy (pod względem liczby uczestników), stoczona na polach pod Grunwaldem 15 lipca 1410 w czasie trwania wielkiej wojny między siłami zakonu krzyżackiego, a połączonymi siłami polskimi i litewskimi.

Grunwald był.
Stała niezmienna w wakacyjnym rozkładzie dnia.

Dzień pierwszy.
- Cześć!... O, cześć!... Cześć, cześć!...
Przy następnych zaczęłam podejrzliwie spoglądać na potomka. Ktoś go ewidentnie podmienił. On tak pierwszego dnia z marszu? Sam z siebie?

Dzień drugi.
- Wiesz co, tak myślałem i wróciłem od ojca, żeby Ci powiedzieć, że przepraszam za to, że na Ciebie krzyknąłem. A teraz pozwolisz, że pójdę, będzie się niecierpliwił.

Dzień któryś.
- POMEZANKA, PRZYGOTOWAĆ SIĘ!!!
- WHAT THE HELL?!
- odwrzasnął Wiedźminek uprzejmie wychodząc z namiotu.

Przed inscenizacją.
Biadolę pod nosem psiocząc na przyluźne nogawice.
- O radości. Jak ja wyglądam? Jak facet.
- A kim jesteś?

Tadam.
- Osz... żmijo. Przecież nie samcem.
- Jak się zachowujesz, tak masz.
.. - pociągnął filozoficznie.

Po inscenizacji.
- Powiedziałem ojcu, co o nim sądzisz, po tym jak mnie tyle dni olewa. Że jest słabiakiem.
Inszego zgoła słowa użyłam, ale uważaj co przy dziecku burczysz.

Wieczorem sobotnim.
- Gacek, to dla Twojego syna. - Rzeknął był przekazując publicznie swojego grunwaldzkiego konia-przytulankę kolejnemu pokoleniu. Spuchłam z dumy.

Nocą.
- Spać przez Was nie mogę. Nie powinienem słyszeć o czym rozmawiacie, słuchawki sobie wezmę.

Niedzielą.
- Nie płacz kobieto. Już za rok ja będę wykupywał stoiska, a Ty będziesz śpiewać i rozmawiać.

Już za rok...
 

12 lipca 2015

Pogrzebion był



Pogrzeb - 1. «obrzęd towarzyszący chowaniu zmarłego» 2. «kondukt żałobny» 3. «zakończenie czyjejś działalności lub koniec istnienia czegoś»

Zdarzają się takie chwile, kiedy trzeba pochować człowieka, który był zszedł. "Chwile" to akurat eufemizm, bo się ciągną, jak na chwilę niepokojąco długo. Najtrudniejszym momentem okazał się pobyt w kościele, na szczęście niemal siedemsetletnim, co pozwoliło odesłać Terrora do wizualnego macania wnętrz, ale...
- Młodzieńcze, na środku kościoła się przyklękuje.
Kicnął z zaciekawieniem patrząc na moją powtórkę ruchu.
- Dlaczego Ty też przyklękasz, a nie dygasz? Dziewczyny dygają przecież.
Ma chłopak rację...
Mizia sklepienia spojrzeniem, kątem ucha słucha księdza, kiedy nagle:
- Mamo, a jak powstał Bóg?
- Był, po prostu. Najpierw był Bóg, który potem stworzył resztę. Takie, wiesz, przedwiecznie Istnienie.
- Rozumiesz, że to bezsensowne?

Przemielił:
- Mamo, a skąd wiemy, że istnieją Bóg i anioły?
- Wierzymy, że istnieją.

Przymierzył się, ja napięłam intelekt w oczekiwaniu na bum, kiedy... siostrzeńcowe plecy szturchnęła ciotka. Się czuje, że wpadł w cug.
Młody pytanie o Boga powielił po wyjściu.
- Z bogowni - odpowiedziała odruchowo druga ciotka.
Sprawa została zamknięta. Bezboleśnie. Kto by pomyślał, że obmyślana przed eonami strategia dziadka na pytania "gdzie jest/skąd jest?", będzie działała bezbłędnie przez wieki. Mądrość pokoleń.

09 lipca 2015

Nie znoszę czytania



Powiedział laureat trzeciego miejsca w konkursie czytelniczym...

Umkło mnie, tudzież dopiero do zdjęć przysiadłam. W każdym razie i na zakończeniu roku „Dzwonek Szkolny” musiał wywinąć. Nagrodę dostał. Za trzecie miejsce w konkursie czytelniczym. Świadectwo odbiera. Standardem jest wtykanie tegoż w książkę. Pani zatem pakiecik tenże w zniecierpliwione rąsie wtyka formułką stałą siejąc, że wakacji miłych, że do siego roku, żeby przeczytał dołączoną książkę. Terror na to wzdychnął teatralnie:
- Nie znoszę czytania...

Wśród ogólnego parsknięcia śmiechem ja pokiwałam tylko głową masując skronie.

05 lipca 2015

Chipsy z jarmużu



Takie tam. Nie jesteśmy najwarzywniejsi, ale odmiana jest potrzebna zawsze. Próbujemy nowości. 

Porwać jarmuż na małe kawałki, posmarować olejem, posypać dowolną przyprawą i na papierze do pieczenia w termoobiegu na 150 stopniach piec do chrupkości podobno 4-7 minut, moje piekły się 15.

Chrupkie cosie wyszły.