12 grudnia 2018

Macierzyństwo

Są takie momenty w każdym roku dziedzicowego życia, że szpital dziecięcy na kilka godzin kilku dni gości kościsty tyłek wspomnianego i jego równie ostry dowcip. Ilość specjalistów jest zatrważająco żadna, a ilość pacjentów wieku i płci wszystkich koszmarnie olbrzymia, przez co godziny opóźnień są znane stałym bywalcom, nieodmiennie wprawiają w osłupienie nowoprzybyłych, nikomu jednak nie służą. Dorośli dzielnie walczą z systemem w ciszy (chyba że jest się Matką Gestapo, ta jołczy na system, robi za informację turystyczną i rozładowywacz rozsadzających komunistyczny moloch emocji, oraz ćwiczy zaczepy żuchwy łypiąc na potomka, ale to już w gabinetach, gdzie ten daje popis swojej wtedy wątpliwej erudycji dyskutując na każdy temat i z każdym, czym system taśmowy rozwala skutecznie i bez gracji), dzieci są dzielne ze względów oczywistych. Przybytek jest więc dokumentnie zapchany znudzonymi pociechami i równie acz bardziej zacięcie znudzonymi rodzicami. Celem umilenia zaś przestrzeni nieustannie usianej tłumem na ścianach wisi sobie galeria różnej maści obrazków, w tym jeden wielki malarski szkic, który z dzieciństwa pamiętam nawet ja, na spokojnie pół przeciętnego ludzkiego życia od swojego dzieciństwa oddalona. Koszmar dobiegł końca, przedzieranie się do wyjścia in progress, gdy dziedzic dostrzegł.
- Co to jest?
- Które to? - kwiknęła matka lawirując między klientami neonatologii.
- Tamto to. Z dzieckiem.
Matka nie oglądając się przebrnęła w pamięci przez korytarz, prawidłowo namierzyła dzieło i odrzekła:
- Zdaje się Wyspiański.
- Że co?!
- Skrót myślowy. Obraz Stanisława Wyspiańskiego przedstawiający jego żonę. 
- To kobieta była?! Toż to wyglądało jak Bóg. Tak myślałem...
Tu zatrzymało matkę i kazało spojrzeć ze zgrozą na dziedzica:
- Ty, ale to karmiło dziecko. Piersią... 
- No i?

#noi
#wsumie
#ktopowiedziałżebógmapłeć
#nadaljednakniejesttym
#nieto