- To tak - zaczęłam pomna dotychczasowego doświadczenia, że rzeczy różnej wagi należy należycie wprowadzać stosownie wcześnie, bo życie mam jedno i doprawdy szkoda go na dąsy dziedzica i kajanie się późniejsze, za stara jestem i nie ze mną Bruner te numery.
- To tak - nadal ja - Idę tylko po koszulkę i znikam. Do domu po treningu tej swojej krav magi wrócisz sam. Uznajmy, że odległość ze szkoły to nawet po godzinach jest akceptowalna. Umrzeć nie zdołasz.
- Ojjjj - zabuczał cienko.
- Ale że co? - burknęłam przecież doskonale odczytując buczenie. - Że niby przyjść mam?
- Taaaaak.
- Proszę Cię, ale Cię proszę, no weź, daruj - gra na zwłokę uskuteczniana z wizgiem się odbywała.
- Ale kiedy ja się pewnie czuję w Twojej obecności, mamo.
Oho, wołaczem jedzie. Gra na zmiękczenie po jego stronie boiska.
- I że niby tak do matury, jak z dzieckiem, dzidzią maleńką za rączkę? - zaczęłam grę kolejną, tym razem...
- Na ambicję chcesz mi wjechać, jak sądzę? Dobrze zgadłem? Czy Ty mi aby na ambicję nie chcesz wejść? Ha ha ha. Kobieto. Nie uda Ci się. I przypominam, dzieckiem jestem. Nadal.
Co w temacie dziecka potwierdził rankiem jeszcze.
- Wielka stopa moja... tfu Twoja znaczy, ale w sumie matkowa trochę - szczebiotałam nabożnie nad potomkiem i jego częściami ciała, co to mi tak nagle wyrosły.
- Zauważyłem, że coś ostatnio nie mówisz "stopka, brzuszek". Dlaczego? Lubię tak. Milej.
Może dlatego, ale tylko może, że kopyto ma już mojego rozmiaru...
Czy aby dzieci się jakoś teraz właśnie fizjologicznie nie usamodzielniają już? Może mojemu nikt nie powiedział, że ma?