31 marca 2017

Weganizm

Nawet zatwardziały mięsożerca może mieć dni na wegemyśl. W sumie nic, co ludzkie nie jest nam obce. Rozmowy prowadzimy na tematy mnogie, silnie treściowo rozgałęzione, przez co po dyskusji o niedobrości porno dla dzieci płynnie rozbudowujemy panel dyskusyjny o konwersacje na temat:

- Mamo. A jak wymyślono mleko? 
- Nie wymyślono. Krowa daje.
- Dobrze. Tylko skąd pomysł, żeby je pić? 
- Ludzie obserwowali cielaki, spróbowali tego co piją i wyszło im, że smaczne.
- To w sumie wykorzystywanie krowy jest zatem. Nie jesteśmy cielakami przecież.

Przecież.

KOMENTARZE

09 marca 2017

Samodzielność raz proszę


Wtargnęłam we własne wiecznie niedosprzątane progi uchetana niczym klacz po Wielkiej Pardubickiej z cotygodniowym zamiarem umycia nadgryzionych zębem czasu (i nie tylko jego) podłóg, umartwiania się przy polerowaniu kabiny prysznicowej żyjącej w symbiozie z twardą wodą i wygrzebywania wszędobylskich kocich sierściów z miejsc na sierście wybitnie niewłaściwych. Jęknęłam potępieńczo cotygodniowym zwyczajem. Obiady są nawet w tym domu przewidywalne - nie robią się same. Kołatała się jakaś szalenie wyuzdana myśl o książce, herbacie i odwiecznym kłamstwie wykończonych rodziców, że oto wieczór wolny. Nadal jak co tydzień. Rutyna, constans, prosto po horyzont. Wyrecytowałam formułkę, coś tam, że:
- To tak - odkurzasz meble i podłogi, ja myję kuchnię i łazienkę, a potem na czystym gotujemy obiad, popcorn, herbat...
- To ja gotuję obiad. Ty sprzątaj.
- ...a... - dokończyłam zupełnie bezmyślnie, równie bezmyślnie jak wpatrywałam się w zdecydowane oblicze dziedzica, absolutnie nie potrafiąc przyjąć jaśniejącej w usłyszanym zlepku słów treści. Trochę to trwało. Raz - ta Wielka Pardubicka to metafora ale doskonale równorzędna z moim stanem psychofizycznym, a dwa - no... 
Jednakowoż.
Ugotował.
Co gorsza umył po tym naczynia.
Sam z siebie.
Sam.


07 marca 2017

Miłość w czasach zarazy

Przetrwałam chirurga, polski NFZ, zapowiedź wojny patrząc na hekatombę w Biedronce i zebranie szkolne, podczas którego dwukrotnie zapewniałam telefonicznie w konspiracji pod ławką dziedzica, że otóż nie, nie było o nim niczego złego mówione. Jedno przewrócenie oczami po wystąpieniu jak zawsze niezawodnej klasowej jęczybuły później dobił mnie nad grochówką potomek.

- Matka. Pytałem dziadków i powiedzieli, że byłem kiedyś chudy. Byłem? Jak patyczek? Lubiłaś mnie wtedy?
- Byłeś
- syknęłam znad majeranku - Zawsze Cię lubiłam. Wtedy też.
- Ale chudy chudziutki?
- Jak patyczek.
- ... No wiesz?!
- Zawrzał świętym oburzeniem. - Ja Cię przepraszam, ale nie każdy chce słyszeć, że był kiedyś chudy!!!
Zapomniałam o mruganiu. (Wiecie, że mięsień powiekowy pracuje dziennie 50 tys. razy? - junior przerabiał budowę oka)
- I w ogóle to mi powiedz skąd wiedzieć, że się kocha?
osz rany...


06 marca 2017

Wizyta u Kopernika

Wydarł się telefon. Dziedzic na linii. 

- Kartkę mam na wycieczkę.
- Zgodę
- uściśliłam domyślnie.
- Niech będzie. Trzeba wpłacić zaliczkę - zawiesił głos.
- Zgoda - podliczyłam zasoby.
- Do środy...
- Jeśli trzeba.
- Ogrody będziemy oglądać. OGRODY jakieś.
- Myhy...
- mruknęłam zachęcająco.
- W jakimś mieście z ciasta.
- Słynącym z ciastek, a dokładniej pierników
- dopowiedziałam uprzejmie.
- Nie jadę.
- Założysz się?
- Cholera. Pojadę, jak pojedziesz z nami. Tylko wtedy.
- Założysz się? Tymi ustami matkę całujesz? Swoją drogą, jaki dzieciak nie chce jechać na wycieczkę szkolną? Na pewno mój jesteś?
- Ja nie żartuję.
- A to jest naruszenie artykułu kodeksu karnego. Szantaż. Byłeś już w takich ogrodach?
- W jakich?
- W takich, tamtych? Ja nie. Pojedziesz. Opowiesz mi czy warto.
- Bosze. Dobra.