31 grudnia 2013

Mijający 2013



18.12
- Igor jest koszmarny, to nieszczęście dla naszej klasy, przez niego nie będziemy najlepsi i nie wygramy konkursu! Yoda mówi: Wielkie zagrożenie to może być. I ja się z nim zgadzam!

16.12
- Patrz! Wyglądam jak skryty zabójca - przeparadował z chustką na głowie - Albo jak wielki wojownik!
- Stawiałabym na babę z chrustem
- standardowo znad butów.

14.12
- Jutro masz urodziny, mamo!
- Masz.
- To masz, czy nie masz? Bo to nie była odpowiedź na moje pytanie.
- Mam.
- A ja nie mam prezentu dla Ciebie.
- Kochasz mnie? Wystarczy.
- No też sobie prezent wymyśliła...

5.12
Pies z kulawą nogą czyt. Terrorysta nigdy nie zachodził w tamte rejony mieszkania. To dziś, na chwilę przed Mikołajkami zaczął tam buszować, tak z zadka, żeby nie napisać dosadniej, wzięło mu się na przeglądanie szafek. Niech będzie błogosławiony fakt, że jest wzrostu siedzącego psa w kapeluszu, bo na odkryciu zachomikowanych zapasów słodyczy by się nie skończyło.
A wcześniej:
- Mamo, czy miłość to skomplikowana sprawa?
- Skomplikowana.
- Bardziej od grawitacji?

I pomyśleć, że na fizyce znam się jeszcze mniej niż na emocjach.

29.11
- Może sama kierować obiema półkulami jegera („Pacific Rim” się oglądało). Ma mocniejszy kombinezon, który podtrzymuje jej dobre maniery i umiejętności bojowe – powiedział budując robota, którym pokieruje kobieta.

25.11
- P-O-L-I-C-J-A ... policja - słyszę na poziomie żeber - yyyhhhh, mamo, ona ma pistolet! WidziSZ? (dramatyczny szept doskonale słyszalny jeszcze pół metra od Terrorysty)
- Widzisz, no taki wymóg - odrzekła byłam zresztą rozmawiając z policjantką, którą wnikliwie lustrował.
Na głos z miną kameleona Pascala z kreskówki „Zaplatani”:
- Jakby co, to widziałem Twoją spluwę!

12 grudnia 2013

Ja, żołnierz Wojska...



Pojęcia nie mam, jaką przysięgę składają żołnierze armii amerykańskiej, a tuszę, że jakąś składają. Dlaczego akurat oni? Podejrzewam, że nazwa bohaterów dzisiejszego dialogu skądś się wzięła, a jakoś najbliżej mi z tym do Stanów Zjednoczonych, zresztą świat i ludzkość nie wiedzieć dlaczego ratować mogą tylko Amerykanie. Natomiast w strefie polskiej nie wiedzieć dlaczego najwięcej do omówienia mamy w chwili zakładania butów, co komplikuje zazwyczaj komunikację uciskając przeponę...

- Śnili mi się dziś marinsi. Uwielbiam ich i chciałbym kiedyś zostać marinsem.- z rozmarzeniem zasunął Całodobowy.
- Nie chciałbyś. A przynajmniej ja bym nie chciała, żebyś został - wystękałam znad sznurówek.
- Dlaczego?
- Narażają życie, a ja sobie życzę, żebyś żył długo i szczęśliwie
- w myślach dodałam, że ci z gry to akurat "mundury" mają brzydkie, ciapate szmaty wolę.
- Ale oni nie narażają życia, oni je p o ś w i ę c a j ą.
- Jeszcze lepiej
- burknęłam motając szalik.
- A w ogóle to akurat Ty mi się śniłaś, jako marins. Czerwony!
- Ja?! Chryste, no ja to się już absolutnie nie nadaję na wojaka. Nawet walczyć nie umiem.
- Spokojnie. Nauczyłbym Cię. To proste. Oni tam nic nie robią trudnego, tylko przeładowują broń, strzelają do wrogów, wróg sobie ginie, a oni strzelają dalej. Prościzna... Jak u żołnierzy.

Przed oczami stanął mi mem ze zdziwionym rekrutem, bo w Afganistanie nie jest jak w Call of Duty...
I tymże sposobem udeptałam w sobie i wybetonowałam pewność, że gry komputerowe orzą młode móżdżki (jak praktyka pokazuje nie tylko niestety młode) mieląc je na doskonałą, egzystencjalną papkę. Bez bomby nie ruszy.

10 grudnia 2013

Ty wołasz, Wszechświat odpowiada...



Czasem spektakularne efekty wychowawcze (no dobrze, pożądane) można osiągnąć z pomocą sił wyższych. Pewne zatem wysiłki warto czasem powierzyć silniejszym mocom. Metafizycznie będzie. Nieco. Nie popadajmy w przesadę jednakże, bo jak wiadomo żadna sytuacja nie jest tak beznadziejna, żeby boska ingerencja nie mogła pogorszyć tego stanu. Ergo - z głową, nic poza nami dziecka nam nie wychowa.
Do brzegu.

Wczorajszym popołudniem szkoła standardowo już dała do wiwatu (względnie szkole do wiwatu dał Terrorysta, efekt ten sam). W myśl zasady: najpierw obowiązki, potem przyjemności, młodzież czas przeznaczony na obowiązki skróciła do minimum. Ucierpiała na tym jakość.
- Ja tam syn uważam, że chyba powinieneś ograniczyć telewizję - oznajmiła matka zerkając na koślawe literki w pośpiechu nakreślone przez potomka w zakresie tzw. pracy domowej.
- Yhm - odburknęło dziecko - Kolejny szlaban? - zainteresowało się znienacka, będąc jak się słusznie domyśla czytelnik, w trakcie jednego - tym razem na gry.
- Sugestia. Tylko sugestia.
Efekt expose słaby.

Porą nocną natomiast.
- Mamo! - barbarzyński środek ciemnej, zimowej nocy - Koszmar miałem! O matko, co mi się śniło! Serce mnie boli. A to nie tu... Tu? TU mnie boli! i tu mnie boli. I słabo się czuję coś. I brzuch. O! Brzuch mnie boli. W głowie mi się kręci. Boże. - słabym głosem.
- Mniej szatana - zajęczała w poduszkę matka zerknąwszy  w ciemność na kotłujący się  po pościeli zezwłok - Katar masz?
Zajadłe pociągnięcie nosem obwieściło istniejące wewnątrz farfocle.
- Nie mam. Głowa mnie boli.
Pacnięcie w czoło gorączki nie wykazało.
- Nos masz zapchany, to Ci się podciśnienie zrobiło. Jesteś skołowany, bo sen, bo pobudka, bo strach. Odgazuj brzuch, przejdzie bó.... - w trakcie wystękanych wyjaśnień.
- Co to jest podciśnie... nieważne. Ale wiesz co? ...Chyba powinienem ograniczyć telewizję...

Chóry anielskie.

Kurtyna.

P.S. Potem nastąpiły kościste siedmioletnie kolana w moich nerkach, chrapanie przez gile i uporczywa myśl, że mama Madzi przetarła szlaki, trzeba poczytać co to ten laryngospazm. Chóry anielskie brzmią jednak zdecydowanie lepiej.

02 grudnia 2013

Jako w niebie, tak i na ziemi...



Religia będzie dla nas nieustającym źródłem radości, jak sądzę.
Któż by pomyślał, że Bóg otwierając przed ludźmi bramy niebios zasłużył na miano despoty w oczach Terrorysty.
Idea piekła, względnie czyśćca w umyśle huncwota nie figurują w ogóle. Jest wyłącznie niebo, jak się okazuje utożsamiane wyłącznie ze śmiercią i nie mające absolutnie żadnej pozytywnej konotacji. A odkryłam to słysząc, jak dziecię potrząsa kulą-zgadulą mamrocząc pod nosem: "Czy moja rodzina pójdzie do nieba?" i wywijąc chudym zadkiem z okrzykiem: "Jes, jes, jes", kiedy odczytałam zagajona odpowiedź kuli: "Mój wywiad donosi-nie". Zawsze zapominałam mu wyjaśnić trójdzielność zaświatów, bo w świecie wieczornych modlitw po łacinie, staro-cerkiewno-słowiańsku, arabsku, staropolsku i staroniemiecku (jak ktoś ma jakąś w jidisz, chętnie przygarnę) pewne prawdy kanoniczne umykają. Dość zresztą przyznać, że dziś ani on aktualnie współczesnych modlitw się uczący, ani ja ucząca się ich onegdaj, za Chiny Ludowe i Księżyc nie mogliśmy sobie przypomnieć, jak się zaczyna "(...) módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinie śmierci naszej".

Natomiast dzisiejszego popołudnia w szkolnej szatni:
- O, to ja? - matka zajrzała do ćwiczeń z religii i ujrzała stworzenie z tęczowymi skrzydełkami pod poleceniem nakazującym narysowanie tych, których dziecko spotka w niebie.
- Gdzie? - Zainteresowała się młodzież rozdarta między zżeraniem jabłka pozostałego z drugiego śniadania, a zakładaniem butów.
- O, tu. Na obrazku?
- Nie
- podejrzliwie zerknęło dziecko usiłując jednocześnie nie kapać śliną i nie wypluć jabłka - A dlaczego Ty?
Tu nieco mnie zastopowało:
- Kazano narysować tych, których spotkasz w niebie. To kogo Ty tam spotkasz?
- Nikogo. To anioł jest, a tam w okienkach Jezus i Matka Boska. To jest ich dom.
- Owszem. A my?
- spytałam ostrożnie.
- My na ziemi - wzruszyło ramionami dziecko zajęte zapinaniem butów - O właśnie. Dlaczego mam rodzinę do nieba wysyłać, jak nie chcę żeby tam szła?
Przypomniałam sobie o tym swoistym nierozróżnianiu wojtkowym:
- Spokojnie. Nie jest prosto dostać się do nieba.
- Naprawdę? To dobrze.
- z niewypowiedzianą ulga zapytał wyraźnie uspokojony dzieć.

I wtedy napotkałam skonfundowane spojrzenia innych rodziców... To faktycznie mogła być odrobinę niecodzienna rozmowa. Mniej więcej ten poziom abstrakcji, co rycerskie "odpadł mi palec, przynituję go do skóry".