31 grudnia 2015

Przyjemności w dotyku, słodkości w przełyku. Szelestu w kieszeni i słońca promieni.



Nowy Rok – międzynarodowe święto przypadające 1 stycznia każdego roku (w kalendarzu gregoriańskim), w Polsce jest to dzień wolny od pracy. W powszechnie przyjętym zwyczaju obchodzenie święta należy rozpocząć od otworzenia butelki szampana o północy z dnia 31 grudnia na 1 stycznia następnego roku. Dzień poprzedzający Nowy Rok nosi w polskiej tradycji miano sylwestra od imienia świętego.
 
Sylwestrowo w domu naszym nastąpiło Przebudzenie Mocy. Nastał niniejszym Najwyższy Porządek.
    
- Matko, proszę Cię, czy w tym tańcu mogę prowadzić ja? JA prowadzę!
- Jesu, ciężko tak się przestawić.
- Się przestaw.

Się przestawiam.
Od jutra.
Jutro zaczynamy kolejny dzień...i rok...

28 grudnia 2015

Bóg się rodzi, moc truchleje – F. Karpiński



"Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel." Księga Izajasza 7, 14
Święta lubią się powtarzać. Domena rocznic. Jednakowoż to wydarzenia ma szansę zaskoczyć corocznie. Ze stada pracowicie rozparcelowanych na drobne prezentów i prezencików na miano towarzyszy snu zasłużyły miecz świetlny, bilet do kina i... bohater ostatnich nocy dziadka Dżejka, wyklejony z namaszczeniem z kartonowego pudła do stopnia niezniszczalności. Książki skwitował - "To jedna mu już nie wystarczyła?" [temu Mikołaju]   
Wigilią świąt:
- Nie poprawiaj tak tego hełmu, leży wszak równo.
- Ale chciałbym zaznaczyć, że nie zawsze na mnie patrzy. Niech patrzy
.
Kto na kogo?
We święta:
Zerknął na ekran, po którym hasały kreskówkowe mustangi.
- To miłość jest - oświadczył. - A miłość najlepiej smakuje na tostach.
Oświadczył...
Po świętach:
- Proszę zapiąć pasy wszyscy - zakomenderowałam. - Policja jeździ - dodałam tonem mentorskim.
- Spokojnie - zabuczało znad taśm i fotelika - Mamy Ciebie. Pogadasz sobie z kumplami po fachu i będzie git.
Jakoś wątpię.

13 grudnia 2015

„Zanim więc serca upadłość ogłoszą – na bal, marsz na bal!”



BAL - związek organiczny stosowany w zatruciach arsenem, rtęcią lub bizmutem; bal - wielka, huczna zabawa taneczna; bal - obrobiony pień grubego drzewa
Policja zorganizowała bal choinkowy. Przez chlupę i śnieg, bo się północna zima postanowiła objawić akurat dziś, po długiej jeździe z Nidzicy do Olsztyna przez Ostródę (pozdrawiam ciepło kochaną ekipę, z którą jedyną możliwe są takie przygody) dobrnęliśmy psiocząc na miejsce kaźni, wróć - zabawy.
Mnie kolanka owiało dokumentnie, bo się na okoliczność w spódnicę wbiłam. Godzinę spędził potomek na balu objawiając pełen garnitur dyspraksyjny społecznie (względnie absolutnie i do imentu osobniczy), odbiór jakościowy przeprowadził i paczki, i miejsca. Zdjęcie doskonale oddaje poziom zadowolenia. Fantastyczna uroczystość... fantastyczna. Litościwie oleję aktualnie planowanie kolejnego.
  
W każdym razie wracając:
- A jakbym tak zeżarł część słodyczy?
- Nie.
- Ale
(dziub), jakby tak (dziub), choć kawałeczek (dziub)...
- Nie dziubaj mnie tym parasolem w brzuch, bo mnie wzdęło.
- Brzuch Cię boli? Co się stało?
- Ciastki zeżarłam na balu i mnie wypchło.
- Pięknie, ja nie mogę, a Ty się objadłaś.
- Mnie, jak stłustnę, będzie za jedno i szczupła jestem; a jak Ty będziesz małym Buddą, to będzie dramat.
- Budą to możesz być Ty i to dużą, ja co najwyżej małym budynkiem.


O litości...

10 grudnia 2015

Trochę wody, trochę ciepła



Andrzejki - wieczór wróżb odprawianych w nocy z 29 na 30 listopada, w wigilię świętego Andrzeja, patrona Szkocji, Grecji i Rosji. Pierwsza polska wzmianka literacka o nim pojawiła się w 1557 r. za sprawą Marcina Bielskiego.

Słyszę przez korytarz okrzyk znad pracy domowej:
- Ołjeee! Matematyka idzie w tył, a Wojtek idzie naprzód!!!
Odrobił znaczy się.


Andrzejki to specyficzny wieczór w ludzkim kalendarzu, głównie kalendarzu panien na wydaniu (tych delikatnie podstarzałych także). Z 29 na 30 listopada wspomniane samice wykonują rzesze działań irracjonalnych, paralitycznych, tudzież zalatujących desperacją, zazwyczaj nazywając je niezobowiązującą zabawą. Nie komentujemy procesu samookłamywania. Najstarszym zabiegiem magicznym nadal znanym szerokim masom jest ścinanie gałązki wiśni i czekanie na jej zakwitnięcie do Bożego Narodzenia, co miało
zwiastować (nie czekanie, a zakwitnięcie) rychłe zamążpójście. Wstęp był o tyle istotny, że:
- Mamooo, ten wisień Ci kwitł będzie. Pączki pękają.
- Aha
- mruknęła potakująco matka uśmiechając się prawym kącikiem ust. (Wstęp się z zadka nie wziął, było wiadomo, że może nie będę rzucać butami, ale coś wymyślę. Chyba, że ktoś myślał, że nie wymyślę, to przepraszam - zawiodłam oczekiwania)
- Tym razem wybierzemy mamo jakiegoś fajnego męża. Nie takiego, teraz będzie brzydko, ale tak bardzo brzydko, sukinsyna, który będzie nas krytykował.

Brzydko było.
Ale brzydsze znam.

07 grudnia 2015

Mikołajki



tradycyjna, polska nazwa święta ku czci świętego Mikołaja, biskupa Miry, obchodzonego 6 grudnia w katolicyzmie i prawosławiu. Do XIX wieku był to na ziemiach polskich dzień wolny od pracy. W 1969 roku w Kościele katolickim zniesiono święto, jest to już tylko tzw. wspomnienie dowolne.

Jeszcze trzyma się opcji z Mikołajem i elfem. Jeszcze szoruje buty 5 grudnia i spać idzie o zupełnie przyzwoitej porze jak na weekendowe chodzenie spać. Ale to nadal Terrorysta jest...

W piątek:
- Z tym pójściem do szkoły dziś to niezły pomysł był - mruknął z tylnego siedzenia - Mikołajki były.
- Widzę, widzę.

- Ach. Niczego nie zjadłem, bo zaaferowany byłem samolotem. I wiesz co? Potworność. Złożyłem swoje klocki i się zaczęło.
Walcząc z żołądkiem o przyjemność pozostania na miejscu, żołądek miał zostać, uprzejmie zerknęłam przez ramię na właściciela zawieszonego głosu.
- Co chwila było: "Wojtek, pomóż", "Wojtek, rozpada się, zrób coś", "Wojtek, złóż mi"… No, litości, no. Mistrz mistrzem, ale wolność też mi się należy.

W sobotę:
- Te Twoje rady są mądre i... nieco aroganckie.

- Odnoszę wrażenie, że nie do końca wiesz co oznacza słowo "aroganckie".

- Wiem - nie wiem, brzmi dobrze.
[kalendarz adwentowy został w tym roku wzbogacony o złote myśli i dobre rady Pani Matki – przyp. aut.]

W niedzielę:
- Słonko, co to za arcyciekawe, militarne umaszczenie Mikołaja? - zamachałam wydłubanym z tornistra rysunkiem.
- A tak sobie rysowałem. Pani uznała, że to dziwny pomysł.
- Niech zgadnę... Dzieci kolorowały na czerwono?
- Tego z kolei ja nie rozumiem
- uśmiechnął się szelmowsko.

A w poniedziałek, zupełnie niezwiązanie z atmosferą świąt, zupełnie niemikołajkowo, za to absolutnie edukacyjnie. Odwalił „hepening” na temat, jak to dzieci nie słyszą/nie kojarzą faktów i nie dostrzegają zależności w otaczającym je świecie. Zabić to mało. Tylko kogo?... Zaczęło się na…
Poczta porą wieczorną. Matka z wizją targania zakupów i poniedziałkowym skrętem szyi, w kilkumetrowej kolejce, zaprzyjaźniająca się ze strużką potu wijącą się jej pod zimowym płaszczem między łopatkami. Dotarłam do jedynego na cztery czynnego okienka. Wydłubałam, machnęłam dowodem. Pan zerknął, podziękował, na co w ciasnym pomieszczeniu wypełnionym szczelnie tłumem zadźwięczało:
- Moja mama nazywa się, proszę pana, Magdalena Wu-Jot! [podał swoje]
Zupełnie niezrażona, głosem spokojnym, przy czym powieka mi nawet nie drgnęła, wzięłam ciężar wystąpienia na siebie:
- Bardzo Ci wszyscy dziękujemy za informację. Po wyjściu dookreślimy jedną kwestię, pozwolisz.
- A jaką?
- zainteresował się nie mniej głośno.
- Mojego nazwiska.
- Otóż - po opuszczeniu dusznej klatki - Synu, ja się jednak o ile pamiętasz, nieco inaczej nazywam.
- Jak? Przecież tak, jak ja.
Na osłupienie sobie nie pozwoliłam. W zasadzie nie pomyślałam, że może to wymagać stałych powtórek.
- Upieram się jednak przy tym, że inaczej...
- Nie, ... Aaaaa, no tak, faktycznie. A jakbym tak powiedział przy ojcu? - Zdrożna ciekawość.
- Myślę, że lepiej jednak nie mówić.

- Bo będzie dym? Przecież i tak, tu będę wredny, dostanie się Tobie. Jak zawsze...