10 października 2011

997



Ze wspomnień terrorysty ze specjalnymi pozdrowieniami dla czytających policjantów

- Wiesz, dziś byli w przedszkolu panowie policjanci i mieli krew w radiowozie [skąd owo dziecko wie, że tenże samochód to radiowóz, to ja pojęcia nie mam - przyp. aut.], więc powiedziałem panu policjantowi, że ma krew, a on pomyślał i powiedział, że prowadzili takiego bardzo złego pana i jemu krew leciała z noska. Zły to musiał być pan, wiesz. A i widziałem ich telefon, śmieszny. Wyglądał jak czołg, bo miał...hmmm....
- Antenkę.
- Antenkę, tak.
- To takie radio było. Krótkofalówka się nazywa.
- Radio, no.


Hitlerjugend przejawiał skłonności intelektualnie terrorystyczne od lat najmłodszych. Do dziś pamiętam tę rozmowę, a wcześniej rozmowę z panią przedszkolanką, jak to Całodobowy zmonopolizował całą pogadankę rozkładając pracę policjanta na czynniki pierwsze i interesując się elementami, którymi z założenia miał się nie interesować, jak broń, kajdanki, sposoby prowadzenia przesłuchań i formy stosowanego przymusu, bo co jeśli zły pan nie chce. Do dziś też szczerze współczuję panom policjantom, którzy musieli prawdę dostosować do wieku adwersarza i jego poziomu dociekliwości.
 
 
 

01 września 2011

Matrymonialnie

Wspomnienia się powoli kończą. Na tyle powoli, że jeszcze kilka wpisów uda się z nich sklecić. Jednak poza kilka już nie wyjdziemy. Zmęczeni popisami lingwistycznymi odetchną.

Poranek:
T: Patrz jaki ładny piesek. Jak Juniorek. - [zdechły ponad 3 lata temu pies dziadków - przyp aut.]
M: Faktycznie miły.
- Ale Juniorek poszedł do nieba, takiego psiego nieba, do Bozi. Pani Bozi córki Pana Boga...
- Mniej więcej... - zbita z tropu matka gorączkowo szuka sposobu na wyjaśnienie zawiłości językowych, bo ostatecznie samo słowo Bozia jest jakby rodzaju żeńskiego.
- Dlaczego Juniorek nie urodził sobie żony?
- Żony się nie rodzi. Żonę się spotyka - mózg należy mieć niemal elektronowy, żeby w miarę sprawnie przetwarzać rewelacje Wojtkowe.
- To dlaczego nie spotkał żadnej psinki?
- Czasem tak bywa, ze się nie spotyka. Nie każdy ma żonę, albo męża. Ja męża też nie mam. - głupota nie ratuje, z osłów robią salami.
- No nie masz. A spotkasz?
- Myślę, że spotkam.
- Albo nie. Ja będę twoim mężem. - no doczekałam
- Tak? A chcesz?
- Pewnie.
- I będziesz się mną opiekował? I nosił mi zakupy? I naprawiał różne rzeczy?
- Tak, ale w takim razie musimy poczekać, aż dorosnę.

Popołudniu:
T: Wiesz, jak będę dorosły to sobie urodzę dziewczynę. - to się nacieszyłam posiadaniem męża...
M: Spotkasz dziewczynę, jak będziesz dorosły.
- Spotkam?
- Na pewno. A ona ci urodzi dziewczynkę, waszą córeczkę.
- O, tak. Córkę. A potem jak nam córka urośnie to ona spotka fajnego męża. Tak?
- Tak. Wtedy wasza córka spotka fajnego męża.
- Masz rację. To jak zostanę królem Arturem urodzę sobie małą córeczkę z moją dziewczyną królową.
- Owszem, córeczkę królewnę.
- Królewnę. Tak.

Ciąg dalszy planów matrymonialnych - następny poranek:
T: No to tak, dorosnę i zostanę prawdziwym królem. Znajdę dziewczynę i urodzimy sobie córeczkę. A potem wiesz co?
M: Pojęcia nie mam. Co potem?
- Zbuduję zamek, a co innego? Musimy gdzieś mieszkać. Czekaj, czekaj. A Ty? Ty tu zostaniesz?
- Owszem, ja tu zostanę.
- Z ciocią?
- Myślę, że raczej z Mańką [kotka - przyp. aut.].
- Nie z ciocią?
- Ciocia znajdzie sobie królewicza.
- O, masz rację. To ty też musisz sobie znaleźć królewicza, żebyś nie została sama. 


04 kwietnia 2011

Jak dziecko i na szybko



Żeby nie było już całkiem łyso, bo się coś widać uspokoiliśmy, powspominajmy.

Kategoryczny sprzeciw matki w niesprecyzowanej kwestii spotkał z się z terroryścinym oskarżeniem:
- Traktują mnie jak dziecko.
Wychodząc usłyszałam jeszcze pełne zdziwienia stwierdzenie ciotki:
- Ale zdaje się, że Ty jesteś dzieckiem.
- Ojjj.
- odpowiedział na to terrorysta.

Po kąpieli natomiast usłyszałam niecierpliwe pytanie (należało zmierzać już w kierunku łóżka):
- Czy mogę zamienić z ciocią dwa słówka tylko?
- Owszem, proszę.
- Ciociu, szybko, bo mogę tylko dwa słówka.
- Dawaj. - zakrzyknęła zagadnięta.
- Kiedyś byłem mały, a potem byłem duży, a potem byłem dzidzią.
- ...Aha.
- No! Dobra, mamo. Skończyłem
. - pokiwał głową i wsunął się pod kołdrę.

Reasumując - zupełnie u nas normalnie było zawsze.

01 marca 2011

"Wiadoma rzecz, stolyca..." ♪

Specjalnie dla fanów ze stolicy. Marzec sprzed dwóch lat. Z listów do babci. "Warszawa da się lubić..."

Najpiękniejsze na świecie Muzeum Wojska Polskiego. Jeśli kiedykolwiek będą ten przybytek doznań militarnych wyprzedawać, zaklepane są samolot szturmowy IŁ 10 i niemiecka haubica naprzeciwko wspomnianego samolotu stojąca - jak się wtedy dowiedziałam, postawimy rzeczone na balkonie (którego zresztą także jeszcze nie mamy). Część początkową zbiorów do wieku XVII odwiedziliśmy 3 razy; resztę udało się w bólach ukończyć tylko na zasadzie wyszukiwania siodeł znamionujących posiadanie koni w formacjach wojskowych, wskazywania szabli oficerskich i hiperbolicznego zachwycania się karabinami, przez dział dotyczący historii wojsk specjalnych przeszedł tylko dlatego, że na drugim końcu sali była wystawa czasowa z wczesnym uzbrojeniem krajów Afryki i Azji.

Odwiedzenie Muzeum Narodowego i działu starożytności skończyło się pełnym dramatyzmu stwierdzeniem:
- Mamuś! Oni w ogóle nie walczyli. Tu nie ma broni!

Podczas powrotnej jazdy autokarem wzdłuż Wisły powitał rzeczoną słowami:
- O do licha! Popatrz, morze!
- To nie jest morze, tylko Wisła, najdłuższa rzeka Polski.
- Rzeka? Nie morze?
- Rzeka, owszem.

Kilka minut później:
- To nie może być rzeka. Za długo. To już jest morze.

"...tutaj szczęście można znaleźć, tutaj serce można zgubić."

28 lutego 2011

Sanderot

Nie opędzę się (nie to, że to nie jest miłe, ale już policja czyta, więc trzeba się opanować)
Seria Wspomnienia.

Młodzieniec wyszperał w skrzynce figurkę rycerza i zapamiętale się nią bawił. Akurat przechodziła w pobliżu ciotka młodzieńca.

T.: Ciociu, popatrz. To rycerz Sanderot.
C. (zaintrygowana imieniem): O, a co to?
T. (zdziwiony): No... rycerz.
C. (nadal o imieniu figurki): Nie, nie, ale skąd to wziąłeś?
T. (z wyraźną dezaprobatą w głosie): Z pudeła.

W zasadzie ciotka sama sobie winna. Pytania zadawała nieprecyzyjne. Diaboliczna tendencja do łapania za słówka utrzymuje się niezmiennie. Tak, wiem, przyznaję się.

15 lutego 2011

Kulfon, Kulfon


Matka się zbuntowała i kategorycznie stwierdziła, że czuje się urażona niewłaściwym zachowaniem, w związku z czym dla dobra postronnych zaprzestaje rozmowy. Nie da się przejść do porządku dziennego nad faktem tak jawnego lekceważenia, zatem przez 23 minuty głośno i dobitnie należy ją informować, że oto właśnie się z nią także nie rozmawia, że już nigdy nic się do niej nie powie, że jest się obrażonym. Po wspomnianych 23 minutach:

- Uprzejmie przypominam, że obiecywałeś do mnie się nie odzywać.
- Nie mówię do Ciebie. W ogóle nie mów do mnie, bo ja z Tobą nie rozmawiam. Jeśli myślisz, że będę z Tobą rozmawiał, to się mylisz. Już nigdy, nigdy, nigdy nie będę z Tobą rozmawiał, ...

(7 minut później)
- Mamo, MAMO! MATKA!!!
- Słucham.
- Nie mów nic! Pamiętaj, że nie rozmawiam z Tobą. Jeśli Ty ze mną nie rozmawiasz, to ja z Tobą też nie rozmawiam, ..
. (kolejne 5 minut perory).

"Kulfon, Kulfon, co z ciebie wyrośnie..."


09 lutego 2011

Osobliwości przedszkolne

Jak zawsze proces ubierania się do przedszkola przeciągał się w nieskończoność, bo młody fantasta zapamiętale opowiadał kolejną historię z życia jakiegoś stworka ubranie zakładając jedynie w krótkich chwilach zaczerpnięcia oddechu. Huknęłam więc, że prędzej mi ręka uschnie, niż mu pomogę i że nie wnoszę pretensji do faktu mówienia, ale na ile się ubierze do godziny "zero", to tak ubrany wyjdzie. Dziecko drgnęło wystraszone, przyspieszyło działania, ale widać, że coś tam "przemóżdża" w łebku. W połowie drogi do przedszkola usłyszałam dobiegające z dołu dziarskie:

- Przepraszam, ze nie słuchałem.
- Nie szkodzi. Przepraszam, że krzyknęłam. Ale rozumiesz...?
- Rozumieć rozumiem... Czy Ty jesteś pewna, że mnie lubisz?
- Ja cię kocham i dlatego chcę cię wychować na samodzielnego mężczyznę.
- Osobliwe.....
- odpowiedział mój syn cmokając głośno i kiwając głową.

01 lutego 2011

Klocki pod Grunwaldem


- MATKA!!! Jagieło bije naszego SZEFA! Dowódco, nie wygłupiaj się, WALCZ!

Po pierwszym wrzasku wyrżnęłam głową w szafkę zrywając się do lotu z przekonaniem, że co najmniej mi ktoś dziecko morduje. Po czym stwierdziłam, że to jeszcze nie ten wiek wprawdzie, ale niedługo zacznę niechybnie posikiwać przy śmianiu się.

27 stycznia 2011

Żołnierz, rycerz... dwa bratanki


-Tak jest, mon capitaine! - zakrzyknął terrorysta salutując chwilę po wdzianiu ciapatego sweterka.

Ubierz faceta w panterkę, a od razu wybierze się na wojnę. Wprawdzie niecałe 5 minut później karabin pieczołowicie ułożył na półce, wydłubując całą kolekcję mieczy i wysłużony chałacik z czarnym krzyżem, ale co się nawojował to jego.

19 stycznia 2011

Bogurodzica erchstanden


Będąc dzieckiem miedzychorągwianym nie ma się lekkiego życia w kwestii przynależnościowej. Czasem jednak wystarczy być Terrorystą, wcześniej Imperatorem, poprzednio Władcą Żmijek, a na samym początku Rybciem. Aktualnie dodatkowo hrabiątkiem, Całodobowym, Hitlerjugend i....uffff (mian wielu). W każdym razie, jak można przeczytać poniżej - chłopak jest ponad podziałami.

- Mamo, opowiedz mi jakąś modlitwę... może być "Bogiem sławiena"*, a potem "fon de marte"[von der Marter]**...


* Bogurodzica
**Christ ist erstanden

18 stycznia 2011

Pierwsze zapiski profilowe...


Wrażenia z balu przebierańców:

- Mamo, Mikołaj też był rycerzem. Ale on nie był Krzyżakiem, jak ja. On był ten z orzełem. Miał koszulkę z orzełem. Za dużą. (Z wyraźną naganą w głosie) Słuchaj, ja podejrzewam, że on nawet nie zrobił sobie kolczugi! (Po chwili namysłu) Stwierdzam, że ci z orzełami nie są tacy fajni.
...

i pojawia się odwieczny dylemat Matki Polki z Pomezańskiej - być wierną krajowi czy chorągwi?