24 marca 2018

Wiosna, panie aspirancie.

Przedświątecznie w domu naszym na tapecie Bazyl. Sam opisywany właśnie usiłował skutecznie przeprowadzić desant na niezamieszkane, dziewicze tereny Zakanapia tocząc o to bój ze zdeterminowanym w niechęci do dopuszczenia do tego dziedzicem.
- Mamo, a jakbyśmy tak sprowadzili do domu samiczkę?
- Bój się Boga dzieć, a na cóż nam jeszcze samiczka? Nie schnie z tęsknoty za takimi atrakcjami, jak widzisz.
- Ale on jest jakby chłopiec. Jakby zdrowy. Nic mu nie wycięłaś?  - Zainteresował się niezdrowo.
- Wyłyżeczkowałam - bąknęłam zjadliwie niepomna odbiorczych deficytów dziedzica. - Nie, nic - dookreśliłam litościwie, bo się już zaczęła pogłębiać bruzda od myślenia na terroryścinym czółku.
- No to można samiczkę i będą małe świneczki  - trajkotał.
- Nie będą. Nie będzie. - ucięłam temat.
- No wiesz co - oburzył się - tak przy spragnionym miłości chłopaku...
- Skąd Ty masz takie informacje, że on spragniony?
- Zdrowy jest. A ja tak bym zobaczył,  jak się rodzą małe świnki. Takie maluszki maluszki...
"Byle tylko świnki": pomyślałam z nagła spanikowana, a na głos -
- W Internecie zobacz.
- Oooooo, jakie śliczności,  patrz.
- Zupełnie, jak duże. Tylko małe - zauważyłam trzeźwo.
- No ja tam podobieństwa nie widzę. Zupełnie inne. - majtał telefonem na wszystkie strony.
- Bazyl, Bazyl, nie zwiewaj. Patrz, jak on się do tego rodzicielstwa wyrywa - zachichotał w głos.
Prawa brew poszybowała pod niebo.
Bezwiednie.

11 marca 2018

Kobiet o wiek nie pytać

Szkoła dawcą niezmiennym. W domu naszym prym wiedzie niezwykły, co poniekąd napawa optymizmem - takie jest założenie szkoły, życie poza nią kształtować. U nas idzie to w osobliwym kierunku, ale realizacja dosłowna jest.
- Kazali napisać rok urodzenia rodziców. - Przywitało mnie przy drzwiach na linii stół w jadalni - czubek mojej głowy, bo akurat buty zdejmowałam.
- Yhm. Tysiąc dziewięćset osiem... - Zaczęłam z marszu napotykając na z nagła martwiejącego dziedzica, co mnie przystopowało.
Zawisłam nad nieszczęsnymi butami mrugając intensywnie.
- Napisałem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty drugi. Dwadzieścia pięć lat, na tyle mi wyglądasz.
- Rok później dopiero Cię rodziłam. Dodaj... - zachęcałam do rozwiązania zawiłej roszady pomna karkołomności zadania.
- To znaczy, że... - policzył - O Chryste, jaka Ty jesteś stara potwornie.
I tyle w temacie komplementów.

06 marca 2018

Tam, gdzie się Czech, Lech i Rus - retrospekcja

Szybkość reakcji mam w kolorze blond.
Krótki powrót do Poznania zza terroryścinych pleców.
Klasyk gatunku, czyli kolaż tyłu.



05 marca 2018

Och szkoło.

Szkoła źródłem nieustającej ekscytacji.
Tym razem zaczął język polski. Klasówka, bo informowanie o sprawdzianach dziedzic omija skrupulatnie.
- Oświeć matkę, czymże jest reklama.
- Reklama to ogół form perswazji mających na celu nakłonienie do zakupu jakiejś rzeczy lub skorzystania z jakiejś usługi na przykład gastrologicznej.
I umysł matki poszybował w odmęty wyobrażeń o malowniczych bilbordach sławiących uroki kolonoskopii, bo nijak nie umiała przypasować właściwego słowa.
Gastronomicznych.
Tego słowa.
Poniedziałek przyniósł zaś telefon rozpaczliwy.
- Dopuściłem się czynu niewybaczalnego. Dyzyderiusz zrobił mi mukę, czym mnie rozwścieczył i kopnąłem jego plecak łamiąc mu śniadaniówkę. Powiedział, że kosztowała pięć złotych. Oddam mu je jutro. Odpowiem za swój czyn.
Nie pytajcie skąd on ma takie słownictwo. Nie wnikam. Kocham jak swoje.
Popołudniem jednak zdołał mnie doprowadzić do łez.
- Muszę panować nad swoim gniewem [nadal temat nieszczęsnej śniadaniówki - przyp.aut.]. Zachowuję się, jak Czerwony z Angry Birds. Nawet się nie uśmiecham. 
- Uśmiechasz, uśmiechasz - zaoponowałam z wizgiem.
- Ale takim uśmiechem z serii "hej mała, wbijesz na sok?"
Posikałam się.