Tym razem raczej seria
"Ciężkie życie syna matki swojej". Na przejściu:
- Można przejść? - matka do potomka
(poranna wisłostrada na Północy)
- Nie można.
- A teraz? - podchwytliwie (na
dwupasmówce jedno miłe się zatrzymało, drugie równolegle popylało obojętne na
obecność ewentualnych pieszych na pasach)
- Można - z ulgą.
- Nie można. - z westchnieniem.
Za przejściem:
- Są tylko trzy przypadki, kiedy
można skorzystać z przejścia bez uszczerbku na zdrowiu - kiedy jest zupełnie
pusto na jezdni, kiedy w s z y s t k i e samochody stoją, względnie kiedy są tak
daleko, że można przejść bezpiecznie. Słuchamy? - sugestywnie potrząsając
trzymanym rąsiem, któregoż to rąsia właściciel raczył był nie słuchać
kontemplując stadko gołębi.
- Słuchamy - bąknął gładko dowodząc
absolutnego pokrewieństwa z osobistym ojcem.
- Aha. A co powiedziałam ostatnie?
- Hmmm - oderwało się dziecię od
stadka ratując tym samym szyjny odcinek kręgosłupa od obrotu o 180 stopni
(stadko dreptało w jednym miejscu, a my się jednak poruszaliśmy w przód) -
Powiedziałaś, że są tylko trzy przypadki, kiedy można przejść przez drogę. - z
ulgą.
- Zgadza się....
Uśmiech sugerujący zadowolenie z
wybrnięcia.
- ...na początku. Co powiedziałam
ostatnie, brzmiało pytanie. Z naciskiem na "ostatnie".
Nie poszło.
- Eeee.....uhhmmmm....
- Aha. czyli nie słuchaliśmy? Kto
nie umie, a umieć powinien?
- Ja...
- To komu możliwe, że tłumaczę?
- Mi...
- Mnie - odruchowo
- Wybacz, ale przyglądałem się tej
białej gołębicy.
- Aaa, to luz. I że pomoże
przechodzić? To jest pomysł. Rozważyłabym jednak zacieśnienie więzi. Leć,
zaprzyjaźnij się. - tonem śmiertelnie poważnym, można nawet zaryzykować
stwierdzenie, że lodowato...
Potomek przystanął wyraźnie
skonfundowany.
- Ale...., to taki żart, tak?
- Niee, skąd... Zalecałabym tylko
zagęszczenie ruchów, bo nieznacznie, ale jednak mi się spieszy.
- Chodź - westchnęła z rezygnacją
latorośl otrząsając się z wytrzeszczu - Wymyśliła...